UŁATWIANIE ZMIANY, CZY ZMOWA?
Eia Asen
Zrobienie diagnozy i sporządzenie ekspertyzy sądowej dotyczącej spraw rodzinnych lub opiekuńczych, może być dużym wyzwaniem dla neutralności i „meta-pozycji” terapeuty, tak bardzo pożądanej w pracy z rodziną w podejściu systemowym. Niedogodność angielskiego systemu wymiaru sprawiedliwości, z istoty jego natury, polega na tym, że wymusza na biegłym zajęcie zawężonego i jednoznacznego stanowiska w danej sprawie, nie tolerując opinii będących podsumowaniem różnych punktów widzenia. Ogólnie rzecz ujmując, system nie pozwala na formułowanie bardziej „sprawiedliwych” wniosków oddających złożoność problematyki rodzinnej i kontekst sytuacyjny. Każdy kto był świadkiem wygłaszania mowy końcowej przez „złotoustego” adwokata jest świadom, że nawet bezstronność, głęboka refleksja i wyznanie najskrytszych tajemnic może zostać przedstawione, jako przykład pokrętnego myślenia, uprzedzenia, politycznej poprawności, czy też po prostu jako „stek bzdur”. W sądzie jest bardzo trudno, jeśli to w ogóle możliwe, prezentować stanowisko typu „ z jednej strony tak, a z drugiej inaczej”, tak bardzo bliskie naszym systemowym sercom, w szczególności gdy musimy odpowiadać na bezceremonialne pytania ujęte w podwójne, potrójne, poczwórne zaprzeczenie, które skłaniają do udzielenia linearnych i dwuwartościowych odpowiedzi typu „tak” lub „nie”, „dobry” lub „zły”, „właściwy” lub „niewłaściwy”.
W prawie karnym zadaniem sądu jest orzeczenie, bez żadnych watpliwości, czy podsądny jest, czy też nie jest winny zarzucanych mu czynów. Na szczęście w prawie cywilnym możemy sobie pozwolić na mniejszą dozę pewności i dopuszcza się większy margines balansowania na granicy prawdopodobieństwa. W prawie cywilnym musimy także uczynić rozróżnienie na sprawy roztrzygane na wniosek prywatny lub z urzędu. W pierwszym przypadku osobą zgłaszającą sprawę do sądu rodzinnego jest prawie zawsze jedno z rodziców, czy to w celu określenia miejsca pobytu dziecka i prawa do stałej opieki nad nim, lub prawa do kontaktu drugiego rodzica. Natomiast w sprawach z urzędu osobą inicjującą jest przedstawiciel instytucji np. pomocy społecznej, która czyni to ze względu na dobro dziecka. Powołani biegli, tacy jak psychiatrzy, psychologowie i specjaliści z dziedzin pokrewnych są proszeni o przedstawienie jasnych i zwięzłych opinii oraz sformułowanie wniosków uwzględniających kompetencje rodzicielskie, zasady kontaktu dziecka z rodzicami i ewentualnego miejsce jego stałego pobytu. W tym kontekście, najbardziej wartościowe stanowisko „bezpiecznej niepewności” (Mason, 1993) jest w praktyce trudne do osiągnięcia.
Jaki jest więc sens wkraczania na teren wymiaru sprawiedliwości, tak bardzo odległego od wygodnego świata przyczynowości cyrkularnej stworzonego przez praktyków systemowych na własny użytek? Poza kwestią dodatkowego zarobku, obowiązków wynikających z uzgodnień między-instytucjonalnych, zdrową ciekawością i zainteresowaniem w spotkaniu dwóch zupełnie odmiennych paradygmatów, istnieje jeszcze jeden, najważniejszy powód: dobro dzieci. Większość terapeutów systemowych w Wielkiej Brytanii pracuje w poradniach zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży, gdzie mają styczność z dziećmi poddanymi różnej formie wykorzystywania - emocjonalnego, seksualnego i fizycznego albo odrzucenia. Naszym zadaniem jest stworzenie dla nich możliwości lepszego życia, najlepiej w ich własnych rodzinach lub, jeśli nie jest to możliwe, współtworzyć nowe warunki, w których mogłyby się rozwijać. Ustawa ds. Dzieci z 1989 r. obliguje wszystkich specjalistów pracujących z dziećmi do postępowania w najlepszym interesie dzieci. Do czasu wprowadzonej od niedawna promocji praw rodziców, dobro dziecka było najważniejszym wyznacznikiem wszelkich działań. Bycie po stronie dziecka wydaje się być wyzwaniem dla jakże pożądanej neutralności – nawiasem mówiąc prawdopodobnie największego mitu ostatnich lat. W jaki sposób mamy być neutralni, jeśli jesteśmy prawnie zobligowani przyjąć stronę dziecka?
W sprawach wnoszonych z urzędu, zadaniem przedstawiciela instytucji jest ochrona dziecka przed zaniedbaniem i przemocą. W efekcie oznacza to ocenę jakości dotychczasowej opieki rodzicielskiej. Oznacza to, że kuratorzy rodzinni lub pracownicy innych instytucji sprawujących nadzór środowiskowy muszą ocenić, czy rodzice sobie radzą w opiece i wychowaniu dziecka. Zrozumiałe jest, że rodzice czują się badani, jakby byli pod mikroskopem. Takie podejście nieuchronnie stwarza napięcia pomiędzy zaangażowanymi stronami, co z kolei nie sprzyja wprowadzaniu zmian. Tradycyjna diagnoza postaw rodzicieslkich polega na zrobieniu „migawkowego” opisu funkcjonowania rodziny, zamiast na ocenie zdolności rodziny (przede wszystkim rodziców) do zmiany. Właśnie zdolność do zmiany jest kluczowa. To zaś nie jest możliwe do stwierdzenia bez bróby podjęcia działań inicjujących zmiany w rodzinie. Potrzebna praca terapeutyczna z rodzinami, aby pomóc rodzicom dokonać zmiany i stworzyć ich dzieciom korzystne warunki do rozwoju w naturalnym środowisku rodzinnym.
Taka praca ma dwa podstawowe plusy: jest satysfakcjonująca i istnieje na nią duże zapotrzebowanie. Specjaliści w tej dziedzinie i ośrodki tego typu jak Marlborough Family Service w Londynie sa dosłownie zalewani prośbami o tego typu diagnozę kompetencji rodzicielskich i funkcjonowania rodziny. Nie tak rzadko instytucje, jeszcze przed skierowaniem rodziny do diagnozy, zakładają, że odbudowa więzi między dzieckiem i rodzicami nie wchodzi w grę i oczekują od naszych specjalistów jedynie „zaklepania” zajętego już stanowiska. W dokumentach, w których jesteśmy proszeni o opiniowanie sprawy danej rodziny, można znaleźć ukrytą prośbę o potwierdzenie podjętej już decyzji. Nie należy się zatem dziwić, iż kiedy nasz ekspert zgłasza potrzebę przeprowadzenia bardziej wnikliwej analizy, spotyka się z niezadowoleniem do tego stopnia, że jedynie sąd rodzinny może usankcjonować dalszą procedurę diagnostyczną. Argument jaki jest wysuwany przez naszych oponentów zawsze brzmi tak samo, że kolejne przedłużające się kontakty z rodziną, mogą mieć jedynie negatywne skutki w postaci wytworzenia nierealistycznych nadziei dziecka na uzdrowienie stosunków z „beznadziejnymi” rodzicami. Czyż można sobie wyobrazić bardziej negatywną, wręcz nacechowaną sadyzmem sytuaję, jaką jest rozbudzanie płonnej nadziei u samych rodziców? Oczywiste jest to, że każda sprawa musi być rozpatrywana indywidualnie, a wszystkie za i przeciw ważone bardzo ostrożnie z uwzględnieniem konsekwencji ostatecznej decyzji, jakakolwiek by ona nie była. Specjaliści zaangażowani w tąką diagnozę, tak jak ja, zmagają się z sytuacją instytucjonalnej ”zmowy” ze służbami społecznymi i systemem sądowniczym z jednej strony, a oczekiwaniami rodziców na „kolejną szansę”, z drugiej. Jedynym sposobem na rozwiązanie tego dylematu jest skupienie się na najlepiej pojętym dobru dziecka oraz na oszacowaniu prawdopodobieństwa wystąpienia pożądanych zmian w rodzinie i instytucjach pomocowych w ramach czasowych zbieżnych z potrzebami dziecka.
W sprawach z powództwa prywatnego sytuacja jest zupełnie odmienna. Zwykle to są konflikty między rodzicami, o ustalenie miejsca zamieszkania dziecka lub częstotliwości kontaktów, z którymś z rodziców. Dziecko wpada tutaj w sam środek wojny domowej (zwykle prowadzonej przy pomocy niezupełnie cywilizowanych środków), której skutkiem ubocznym jest wyrządzana mu krzywda. Pozbawieni skrupułów adwokaci są wynajmowani przez obie strony, a w ferworze walki dobro dziecka zostaje zepchnięte na dalszy plan. Ciężka artyleria wytoczona przez walczące strony wręcz zachęca do coraz bardziej zaciętej walki. Sytuację tą pogarsza fakt, że zwykle nie angażuje się nikogo, kto reprezentowałby interesy dziecka. Najczęściej podejmują się tego prawnicy, których przygotowanie do pełnienia tej funkcji jest na bardzo różnym poziomie. Niestety najczęściej skupiają się oni na kwestiach prawnych, w których czują się pewnie, zupełnie pomijając stronę emocjonalną dziecka.
Ostatnio można zaobserwować w orzecznictwie sądu rodzinnego, wzrost wpływu Praw Człowieka, z których niektóre stoją w jawnej sprzeczności z Ustawą ds. Dziecka z 1989 r. będącą rewolucyjnym przełomem w spojrzeniu na prawa dzieci i aktem unikatowym w świecie zachodnim. Aktualnie nasila się tendencja do priorytetowego traktowania praw rodziców w rodzinie. Ostatnie, wątpliwej jakości importowane z USA idee, takie jak „syndrom fałszywe pamięci” i „alienacji rodzicielskiej” zostały bardzo szybko i chętnie zaakceptowane przez niektórych ekspertów i sędziów, przynosząc w rezultacie niepokojące nasilenie stanowiska przeciwnego roli matki. Mogłoby się wydawać, że „powstał z martwych”, charakterystyczny dla Wielkiej Brytanii „ syndrom szalonej matki” i możemy jedynie spekulować, na temat sytuacji społeczno- politycznej, która temu sprzyja (idea „schizogennej matki” wymyślona przez R. D. Laing i Cooper, została pogrzebana 20 lat temu). Teraz, w nowym tysiącleciu, pojawiła się grupa sędziów i biegłych (w większości mężczyzn), którzy twierdzą, że jeśli dziecko odmawia widywania się z ojcem, który z nim nie mieszka, to jest to praktycznie zawsze wina matki. Wydaje się opinię, że matki te specjalnie nastawiły swoje dzieci przeciwko ojcom, przez co ci ostatni, nie mogą wypełniać należycie swego „niezbywalnego prawa” do widywania dziecka. Powyżsi sędziowie i eksperci zalecają zmuszenie dzieci, nawet przy użyciu przymusu fizycznego, do kontaktów z ojcem. Wydaje się, że w niektórych przypadkach system prawny wręcz odtwarza (kopiuje) tragiczną sytuację domową dzieci (wykorzystywanych seksualnie lub maltretowanych przez swoich ojców), którą przecież powinien naprawiać.
Należy oczywiście przyznać, że istnieje grupa matek (i ojców), którzy wykorzystują dzieci jako pionki w walce toczonej ze swoim byłym partnerem. W takich przypadkach, należy bardzo ostrożnie rozważyć wszystkie za i przeciw, nim zainicjujemu kontakty dziecka z rodzicem, których dziecko chce i potrzebuje.
Duża liczba adwokatów reprezentyjących rodziców w powództwach prywatnego, dysponuje własną listą „niezależnych” biegłych, skłaniających się ku idei utrzymywania kontaktów z „wyalienowanymi” ojcami. Mówiąc wprost, niektórzy eksperci reprezentują bardzo zdecydowane poglądy ( jeśli nie uprzedzenia) dotyczące potrzeb rodziców i dzieci, co uwidacznia się w bardzo łatwo przewidywalnych opiniach przez nich wydawanych, znakomicie wpisujących się w wymagania (wizję) danego prawnika. Obserwując przebieg spraw w sądzie rodzinnym, można odnieść wrażenie, że jest się widzem sztuki teatralnej, w której aktorzy grają role dokładnie według przygotowanego wcześniej scenariusza. I tak jak oni (aktorzy) nie mogą zmienić mówionej przez siebie kwestii, tak i autor tego artykułu czuje się bezsilny, chcąc zmienić zakończenie dramatu.
Ostatnie doświadczenia jakie wyniosłem uczestnicząc w sprawach z powództwa prywatnego, skłoniły mnie do odmowy sporządzania ekspertyz dotyczących ustanowienia lub wstrzymania kontaktów z jednym z rodziców. Ciągle powtarzający się trend obwiniania matki, jest daleki od poglądów przeze mnie reprezentowanych. Lecz czy nie podtrzymujemy powyższy trend, gdy odmawiamy swojego uczestnictwa w debacie sądowej? A co z dobrem dziecka?
Praktycy systemowi, poprzez współpracę z sądami rodzinnymi, mogą przyczynić się znacząco do poprawy sytuacji dziecka i rodziny, współtworząc warunki sprzyjające zmianom w rodzinie, dzięki którym stanie się ona bezpiecznym miejscem dla dziecka. Jednakże konieczna jest głęboka refleksja nad odpowiednim aktualnym lub przyszłym usytuowaniem w różnych kontekstach instytucjonalnych. Praca w zespole interdyscyplinarnym jest gwarancją, że wszystkie nasze działania będą monitorowane na bieżąco, co jest znacznie trudniejsze w przypadku biegłych pracujących samodzielnie. Mimo to, wszyscy musimy zdawać sobie sprawę, że zawsze możemy być posądzeni o „zmowę:” z rodzicami, ze służbami społecznymi i sądami rodzinnymi. W każdym przypadku nasza stronniczość będzie z krzywdą dla dziecka. Dzięki pracy zespołowej, nasze poglądy będą z pewnością bardziej wyważone, a jednocześnie będziemy mogli lepiej się przygotować do swoistego „eksportu” naszych systemowych idei na tereny niechętnego cyrkularności wymiaru sprawiedliwości.
Bibliografia
Mason, B. (1993). Towards positions of safe uncertainty. Human Systems 4, 189-200.
Eia Asen jest specjalistą w psychiatrii dzieci i młodzieży oraz psychoterapeutą. Odbył wiele szkoleń przez ostatnie dwadzieścia lat, w tym w podejściu systemowym. Obecnie kieruje ośrodkiem “Marlborough Family Service” w Londynie.
(Oryginalny tekst opublikowano w CONTEXT 66, April 2003)
Eia Asen
Zrobienie diagnozy i sporządzenie ekspertyzy sądowej dotyczącej spraw rodzinnych lub opiekuńczych, może być dużym wyzwaniem dla neutralności i „meta-pozycji” terapeuty, tak bardzo pożądanej w pracy z rodziną w podejściu systemowym. Niedogodność angielskiego systemu wymiaru sprawiedliwości, z istoty jego natury, polega na tym, że wymusza na biegłym zajęcie zawężonego i jednoznacznego stanowiska w danej sprawie, nie tolerując opinii będących podsumowaniem różnych punktów widzenia. Ogólnie rzecz ujmując, system nie pozwala na formułowanie bardziej „sprawiedliwych” wniosków oddających złożoność problematyki rodzinnej i kontekst sytuacyjny. Każdy kto był świadkiem wygłaszania mowy końcowej przez „złotoustego” adwokata jest świadom, że nawet bezstronność, głęboka refleksja i wyznanie najskrytszych tajemnic może zostać przedstawione, jako przykład pokrętnego myślenia, uprzedzenia, politycznej poprawności, czy też po prostu jako „stek bzdur”. W sądzie jest bardzo trudno, jeśli to w ogóle możliwe, prezentować stanowisko typu „ z jednej strony tak, a z drugiej inaczej”, tak bardzo bliskie naszym systemowym sercom, w szczególności gdy musimy odpowiadać na bezceremonialne pytania ujęte w podwójne, potrójne, poczwórne zaprzeczenie, które skłaniają do udzielenia linearnych i dwuwartościowych odpowiedzi typu „tak” lub „nie”, „dobry” lub „zły”, „właściwy” lub „niewłaściwy”.
W prawie karnym zadaniem sądu jest orzeczenie, bez żadnych watpliwości, czy podsądny jest, czy też nie jest winny zarzucanych mu czynów. Na szczęście w prawie cywilnym możemy sobie pozwolić na mniejszą dozę pewności i dopuszcza się większy margines balansowania na granicy prawdopodobieństwa. W prawie cywilnym musimy także uczynić rozróżnienie na sprawy roztrzygane na wniosek prywatny lub z urzędu. W pierwszym przypadku osobą zgłaszającą sprawę do sądu rodzinnego jest prawie zawsze jedno z rodziców, czy to w celu określenia miejsca pobytu dziecka i prawa do stałej opieki nad nim, lub prawa do kontaktu drugiego rodzica. Natomiast w sprawach z urzędu osobą inicjującą jest przedstawiciel instytucji np. pomocy społecznej, która czyni to ze względu na dobro dziecka. Powołani biegli, tacy jak psychiatrzy, psychologowie i specjaliści z dziedzin pokrewnych są proszeni o przedstawienie jasnych i zwięzłych opinii oraz sformułowanie wniosków uwzględniających kompetencje rodzicielskie, zasady kontaktu dziecka z rodzicami i ewentualnego miejsce jego stałego pobytu. W tym kontekście, najbardziej wartościowe stanowisko „bezpiecznej niepewności” (Mason, 1993) jest w praktyce trudne do osiągnięcia.
Jaki jest więc sens wkraczania na teren wymiaru sprawiedliwości, tak bardzo odległego od wygodnego świata przyczynowości cyrkularnej stworzonego przez praktyków systemowych na własny użytek? Poza kwestią dodatkowego zarobku, obowiązków wynikających z uzgodnień między-instytucjonalnych, zdrową ciekawością i zainteresowaniem w spotkaniu dwóch zupełnie odmiennych paradygmatów, istnieje jeszcze jeden, najważniejszy powód: dobro dzieci. Większość terapeutów systemowych w Wielkiej Brytanii pracuje w poradniach zdrowia psychicznego dla dzieci i młodzieży, gdzie mają styczność z dziećmi poddanymi różnej formie wykorzystywania - emocjonalnego, seksualnego i fizycznego albo odrzucenia. Naszym zadaniem jest stworzenie dla nich możliwości lepszego życia, najlepiej w ich własnych rodzinach lub, jeśli nie jest to możliwe, współtworzyć nowe warunki, w których mogłyby się rozwijać. Ustawa ds. Dzieci z 1989 r. obliguje wszystkich specjalistów pracujących z dziećmi do postępowania w najlepszym interesie dzieci. Do czasu wprowadzonej od niedawna promocji praw rodziców, dobro dziecka było najważniejszym wyznacznikiem wszelkich działań. Bycie po stronie dziecka wydaje się być wyzwaniem dla jakże pożądanej neutralności – nawiasem mówiąc prawdopodobnie największego mitu ostatnich lat. W jaki sposób mamy być neutralni, jeśli jesteśmy prawnie zobligowani przyjąć stronę dziecka?
W sprawach wnoszonych z urzędu, zadaniem przedstawiciela instytucji jest ochrona dziecka przed zaniedbaniem i przemocą. W efekcie oznacza to ocenę jakości dotychczasowej opieki rodzicielskiej. Oznacza to, że kuratorzy rodzinni lub pracownicy innych instytucji sprawujących nadzór środowiskowy muszą ocenić, czy rodzice sobie radzą w opiece i wychowaniu dziecka. Zrozumiałe jest, że rodzice czują się badani, jakby byli pod mikroskopem. Takie podejście nieuchronnie stwarza napięcia pomiędzy zaangażowanymi stronami, co z kolei nie sprzyja wprowadzaniu zmian. Tradycyjna diagnoza postaw rodzicieslkich polega na zrobieniu „migawkowego” opisu funkcjonowania rodziny, zamiast na ocenie zdolności rodziny (przede wszystkim rodziców) do zmiany. Właśnie zdolność do zmiany jest kluczowa. To zaś nie jest możliwe do stwierdzenia bez bróby podjęcia działań inicjujących zmiany w rodzinie. Potrzebna praca terapeutyczna z rodzinami, aby pomóc rodzicom dokonać zmiany i stworzyć ich dzieciom korzystne warunki do rozwoju w naturalnym środowisku rodzinnym.
Taka praca ma dwa podstawowe plusy: jest satysfakcjonująca i istnieje na nią duże zapotrzebowanie. Specjaliści w tej dziedzinie i ośrodki tego typu jak Marlborough Family Service w Londynie sa dosłownie zalewani prośbami o tego typu diagnozę kompetencji rodzicielskich i funkcjonowania rodziny. Nie tak rzadko instytucje, jeszcze przed skierowaniem rodziny do diagnozy, zakładają, że odbudowa więzi między dzieckiem i rodzicami nie wchodzi w grę i oczekują od naszych specjalistów jedynie „zaklepania” zajętego już stanowiska. W dokumentach, w których jesteśmy proszeni o opiniowanie sprawy danej rodziny, można znaleźć ukrytą prośbę o potwierdzenie podjętej już decyzji. Nie należy się zatem dziwić, iż kiedy nasz ekspert zgłasza potrzebę przeprowadzenia bardziej wnikliwej analizy, spotyka się z niezadowoleniem do tego stopnia, że jedynie sąd rodzinny może usankcjonować dalszą procedurę diagnostyczną. Argument jaki jest wysuwany przez naszych oponentów zawsze brzmi tak samo, że kolejne przedłużające się kontakty z rodziną, mogą mieć jedynie negatywne skutki w postaci wytworzenia nierealistycznych nadziei dziecka na uzdrowienie stosunków z „beznadziejnymi” rodzicami. Czyż można sobie wyobrazić bardziej negatywną, wręcz nacechowaną sadyzmem sytuaję, jaką jest rozbudzanie płonnej nadziei u samych rodziców? Oczywiste jest to, że każda sprawa musi być rozpatrywana indywidualnie, a wszystkie za i przeciw ważone bardzo ostrożnie z uwzględnieniem konsekwencji ostatecznej decyzji, jakakolwiek by ona nie była. Specjaliści zaangażowani w tąką diagnozę, tak jak ja, zmagają się z sytuacją instytucjonalnej ”zmowy” ze służbami społecznymi i systemem sądowniczym z jednej strony, a oczekiwaniami rodziców na „kolejną szansę”, z drugiej. Jedynym sposobem na rozwiązanie tego dylematu jest skupienie się na najlepiej pojętym dobru dziecka oraz na oszacowaniu prawdopodobieństwa wystąpienia pożądanych zmian w rodzinie i instytucjach pomocowych w ramach czasowych zbieżnych z potrzebami dziecka.
W sprawach z powództwa prywatnego sytuacja jest zupełnie odmienna. Zwykle to są konflikty między rodzicami, o ustalenie miejsca zamieszkania dziecka lub częstotliwości kontaktów, z którymś z rodziców. Dziecko wpada tutaj w sam środek wojny domowej (zwykle prowadzonej przy pomocy niezupełnie cywilizowanych środków), której skutkiem ubocznym jest wyrządzana mu krzywda. Pozbawieni skrupułów adwokaci są wynajmowani przez obie strony, a w ferworze walki dobro dziecka zostaje zepchnięte na dalszy plan. Ciężka artyleria wytoczona przez walczące strony wręcz zachęca do coraz bardziej zaciętej walki. Sytuację tą pogarsza fakt, że zwykle nie angażuje się nikogo, kto reprezentowałby interesy dziecka. Najczęściej podejmują się tego prawnicy, których przygotowanie do pełnienia tej funkcji jest na bardzo różnym poziomie. Niestety najczęściej skupiają się oni na kwestiach prawnych, w których czują się pewnie, zupełnie pomijając stronę emocjonalną dziecka.
Ostatnio można zaobserwować w orzecznictwie sądu rodzinnego, wzrost wpływu Praw Człowieka, z których niektóre stoją w jawnej sprzeczności z Ustawą ds. Dziecka z 1989 r. będącą rewolucyjnym przełomem w spojrzeniu na prawa dzieci i aktem unikatowym w świecie zachodnim. Aktualnie nasila się tendencja do priorytetowego traktowania praw rodziców w rodzinie. Ostatnie, wątpliwej jakości importowane z USA idee, takie jak „syndrom fałszywe pamięci” i „alienacji rodzicielskiej” zostały bardzo szybko i chętnie zaakceptowane przez niektórych ekspertów i sędziów, przynosząc w rezultacie niepokojące nasilenie stanowiska przeciwnego roli matki. Mogłoby się wydawać, że „powstał z martwych”, charakterystyczny dla Wielkiej Brytanii „ syndrom szalonej matki” i możemy jedynie spekulować, na temat sytuacji społeczno- politycznej, która temu sprzyja (idea „schizogennej matki” wymyślona przez R. D. Laing i Cooper, została pogrzebana 20 lat temu). Teraz, w nowym tysiącleciu, pojawiła się grupa sędziów i biegłych (w większości mężczyzn), którzy twierdzą, że jeśli dziecko odmawia widywania się z ojcem, który z nim nie mieszka, to jest to praktycznie zawsze wina matki. Wydaje się opinię, że matki te specjalnie nastawiły swoje dzieci przeciwko ojcom, przez co ci ostatni, nie mogą wypełniać należycie swego „niezbywalnego prawa” do widywania dziecka. Powyżsi sędziowie i eksperci zalecają zmuszenie dzieci, nawet przy użyciu przymusu fizycznego, do kontaktów z ojcem. Wydaje się, że w niektórych przypadkach system prawny wręcz odtwarza (kopiuje) tragiczną sytuację domową dzieci (wykorzystywanych seksualnie lub maltretowanych przez swoich ojców), którą przecież powinien naprawiać.
Należy oczywiście przyznać, że istnieje grupa matek (i ojców), którzy wykorzystują dzieci jako pionki w walce toczonej ze swoim byłym partnerem. W takich przypadkach, należy bardzo ostrożnie rozważyć wszystkie za i przeciw, nim zainicjujemu kontakty dziecka z rodzicem, których dziecko chce i potrzebuje.
Duża liczba adwokatów reprezentyjących rodziców w powództwach prywatnego, dysponuje własną listą „niezależnych” biegłych, skłaniających się ku idei utrzymywania kontaktów z „wyalienowanymi” ojcami. Mówiąc wprost, niektórzy eksperci reprezentują bardzo zdecydowane poglądy ( jeśli nie uprzedzenia) dotyczące potrzeb rodziców i dzieci, co uwidacznia się w bardzo łatwo przewidywalnych opiniach przez nich wydawanych, znakomicie wpisujących się w wymagania (wizję) danego prawnika. Obserwując przebieg spraw w sądzie rodzinnym, można odnieść wrażenie, że jest się widzem sztuki teatralnej, w której aktorzy grają role dokładnie według przygotowanego wcześniej scenariusza. I tak jak oni (aktorzy) nie mogą zmienić mówionej przez siebie kwestii, tak i autor tego artykułu czuje się bezsilny, chcąc zmienić zakończenie dramatu.
Ostatnie doświadczenia jakie wyniosłem uczestnicząc w sprawach z powództwa prywatnego, skłoniły mnie do odmowy sporządzania ekspertyz dotyczących ustanowienia lub wstrzymania kontaktów z jednym z rodziców. Ciągle powtarzający się trend obwiniania matki, jest daleki od poglądów przeze mnie reprezentowanych. Lecz czy nie podtrzymujemy powyższy trend, gdy odmawiamy swojego uczestnictwa w debacie sądowej? A co z dobrem dziecka?
Praktycy systemowi, poprzez współpracę z sądami rodzinnymi, mogą przyczynić się znacząco do poprawy sytuacji dziecka i rodziny, współtworząc warunki sprzyjające zmianom w rodzinie, dzięki którym stanie się ona bezpiecznym miejscem dla dziecka. Jednakże konieczna jest głęboka refleksja nad odpowiednim aktualnym lub przyszłym usytuowaniem w różnych kontekstach instytucjonalnych. Praca w zespole interdyscyplinarnym jest gwarancją, że wszystkie nasze działania będą monitorowane na bieżąco, co jest znacznie trudniejsze w przypadku biegłych pracujących samodzielnie. Mimo to, wszyscy musimy zdawać sobie sprawę, że zawsze możemy być posądzeni o „zmowę:” z rodzicami, ze służbami społecznymi i sądami rodzinnymi. W każdym przypadku nasza stronniczość będzie z krzywdą dla dziecka. Dzięki pracy zespołowej, nasze poglądy będą z pewnością bardziej wyważone, a jednocześnie będziemy mogli lepiej się przygotować do swoistego „eksportu” naszych systemowych idei na tereny niechętnego cyrkularności wymiaru sprawiedliwości.
Bibliografia
Mason, B. (1993). Towards positions of safe uncertainty. Human Systems 4, 189-200.
Eia Asen jest specjalistą w psychiatrii dzieci i młodzieży oraz psychoterapeutą. Odbył wiele szkoleń przez ostatnie dwadzieścia lat, w tym w podejściu systemowym. Obecnie kieruje ośrodkiem “Marlborough Family Service” w Londynie.
(Oryginalny tekst opublikowano w CONTEXT 66, April 2003)